Natura giełdy jest zjawiskiem złożonym: z jednej strony ma ona odzwierciedlać kondycję gospodarki, a z drugiej kreować trendy ekonomiczne, być miejsce gry a więc częściowo i miejscem pozorów.
Ekonomia Chin to jednak wielka niewiadoma, uzależniona od pożyczek bankowych, w większym stopniu niż inne duże gospodarki światowe, chorująca na chroniczną i gigantyczną nierówność (jednak prowincja Guangdong przyciąga 1/3 inwestycji i jest źródłem 1/3 eksportu); to przede wszystkim gospodarka pełna różnego typu fetyszy, gdzie liczą się innowacje, przepływy kapitału, implementacji nowoczesnych technologii choćby na „surowy” społeczny grunt.
Guy Sorman jeden z największych krytyków „Nowych Chin”, opisuje szczegółowo zjawisko masowej migracji ludności ze wsi do miast, co z jednej strony jest typowym zjawiskiem znanym we wszystkich krajach wczesnego kapitalizmu, jednak w specyfice Kraju Środka, gdzie na stare wzorce (feudalno-konfucjańskie) nakładają się na nowe (komunistyczne), a na te jeszcze nowsze (zachodnie). W Chinach postrzega się (prawie od zawsze) imigrujące mas jako kłopot, a nie szansę. Guy Sorman mówi więc o rodzaju legalnego apartheidu, gdzie wiejscy imigranci są utrzymywani w separacji od miejskiej ludności, szczególnie gdy mówimy o Pekinie czy Szanghaju. Chłopi, którzy przybywają – a jest ich każdego roku setki tysięcy, nie mogą w tych miastach korzystać z publicznych usług (czasami nawet z transportu miejskiego), nie mogą swoich dzieci posyłać do lokalnych szkół, nie mają opieki zdrowotnej, nie mogą korzystać ze szpitali.
Władze państwowe z jednej strony chcą osiągnąć „wielki skok”, tym razem nie drogą masowego uprzemysłowienia, ale skapitalizowania, a zarazem chciałyby, aby nic de facto nie uległo zmianie; szczególnie, gdy mowa o stratyfikacji bogactwa w społeczeństwie. Na razie Chiny są krajem gigantycznych nierówności. Najlepszą anegdotą ilustrującą stan Chin jest opowiedziana przez Guy Sormana historia, gdy kilka lat temu przemierzając bezkres tego państwa, trafił do małej wioski, gdzie pośród nędznych chat lokalnych chłopów wyróżniał się jeden porządny, murowany dom. Francuz początkowo pomyślał, że należy on do Partii, lecz sąsiedzi uświadomili mu, że to tylko jeden z mieszkańców wsi dorobił się majątku na udawaniu żebraka w Szanghaju.
Ci więc, na których barkach wspiera się nowy chiński kapitalizm, oczywiście mocno państwowy, najmniej mogą z niego korzystać. Ich praca nie tylko nie bywa należycie doceniania: wprawdzie rząd „robi” co może by wypłacano im należycie pensje (opóźnienia kilka lat temu potrafiły sięgać kilkunastu miesięcy), ale ich praca jest po prostu ignorowana – dla Pekinu ważniejsze zawsze było tworzenie klasy menadżerskiej, ludzi w identycznych garniturach, co należy rozumieć dosłownie oraz jako psychospołeczną przenośnię.
Jednym z przejawów zadeklarowanej nowoczesności, wprowadzanej stopniowo przez Partię, po zmianach ekonomicznych zapoczątkowanych po śmierci Mao, przez jego następców (twarzą całej zmiany był Deng Xiaoping), było otwarcie dwóch giełd papierów wartościowych w Szanghaju oraz Shenshen w 1990 r.. Szczególnie ta pierwsza przez ostatnie lata byłą postrzegana jako symbol bogactwa, rozwoju „Nowych Chin” oraz finansowej klasy średniej. Możliwe, że jednak jesteśmy obecnie świadkami brutalnej falsyfikacji gospodarki budowanej na takich zasadach. Otóż od czerwca tego roku Giełda Szanghajska, cudowne dziecko chińskiego państwowego kapitalizmu, straciła przeszło 3 bln dolarów, które „zwyczajnie” wyparowały.
ASHS Exchange Traded Fund, na obu najważniejszych giełdach Chin, odnotował, że przeszło 500 monitorowanych firm straciło 30% na swojej wartości (dodatkowo 50 największych firm na giełdzie w Hong Kongu odnotowało spadek w wysokości 7%). To wydarzenie zostało określone przez jednego z analityków ekonomicznych BBC, Roberta Pestona, jako „finansowe trzęsienie ziemi”. Mechanizm, który doprowadził do kryzysu paradoksalnie jest dość prosty – w ciągu kilku ostatnich miesięcy najważniejsza chińska giełda przeżywała boom, wzrost o 150% w porównaniu z majem tego roku, jednakże jak często bywa z tak wielkimi skokami był to boom na kredyt: udziałowcy na zakup nowych udziałów pożyczali znaczne sumy pieniędzy, uznając, że odsetki zapłacą z zysków – zaczęli więc sprzedawać masowo udziały, doszło do efektu kuli śniegowej. Inni gracze giełdowi dostrzegli zjawisko masowego pozbywania się udziałów, uznając że sprzedający akcje muszą „coś wiedzieć”, więc sami się do nich przyłączyli, efekt był oczywisty: spadek wartości akcji.
Na Giełdzie Szanghajskiej, jak zresztą na wszystkich giełdach świata, znacznym odsetkiem udziałowców są tak zwani „mali gracze”, często traktujący posiadanie udziałów nie jako inwestycje, lecz jako oszczędności. Nierzadko w Chinach są to członkowie bogacącej się klasy robotniczej, zachęconej do tego typu operacji przez rząd i propagandę sukcesu – i też oni stracili najwięcej. W prawdzie odnotowano już w tym miesiącu skok w górę i to największy od 2008 r., lecz sytuacja jest dalej niestabilna.
Rządy w takich sytuacjach podejmują różne środki „zaradcze”, czasem z zamknięciem giełdy włącznie. Pekin odgraniczył możliwość sprzedaży akcji – mali inwestorzy, mający mniej niż 5% udziałów, muszą się wstrzymać ze sprzedażą przez 6 miesięcy, co oczywiście, jeśli sytuacja się nie poprawi, spowoduje, że za ten okres ich udziały mogą być bez wartości.
rząd w Pekinie przede wszystkim dba o stabilność społeczną
Guy Sorman przytoczył wypowiedź jednego z urzędników komunistycznych, który wprost powiedział, że władza się ludu zwyczajnie boi, może się dodatkowo okazać, że działa też głównie przeciw niemu. Jednakże rząd Chin, jak zauważa Linda Yeuh, analityk finansowy z Uniwersytetu Oksfordzkiego, rząd w Pekinie przede wszystkim dba o stabilność społeczną i ekonomiczną (harmonijny rozwój – to ulubione hasło-klucz Pekinu). Co interesujące, kryzys pokazuje jak słaby, pomimo wszystko, jest przekaz władzy i jak odporne potrafi być na niego społeczeństwo – media kierowane przez państwo nie potrafiły przeciwdziałać panice jako w czerwcu wybuchła na Giełdzie w Szanghaju. Czerwcowe załamanie może – przywołując jeszcze raz metaforę trzęsienia ziemi, być epicentrum, z którego przeniesie się ono na ekonomię klasy średniej – ekonomię aspiracji oraz wzrostu konsumpcjonizmu (Kerry Brown, Uniwersytet w Sydney).
Wprawdzie nie wszyscy analitycy zgadają się nazywać chińską gospodarkę „bańką finansową”, wyliczenia tłumaczące rząd i jego posunięcia jednak dotyczą tylko wielkich firm, które zawsze mogą liczyć na interwencje rządu. Drobni gracze już stracili i tego nie odrobią. Dopóki więc ekonomia Chin nie będzie oparta na prawdziwym zabezpieczeniu owoców ludzkiej pracy – ich własności, to tak długo operacje finansowe na wielką skalę, gdy okażą nietrafione, dadzą tylko efekt w postaci powszechnego zubożenia.
Źródła:
Guy Sorman, China’s Legal Apartheid, „You Tube” [dostęp 22.07.2015]
What does China’s stock market crash tell us?, „BBC News” [dostęp 22.07.2015]
China stocks free fall into a bear market, „CNN Money” [dostęp 22.07.2015]
Ky Trang Ho, Surprising reasons why China’s stock market is not in a bubble, „Forbes” [dostęp 22.07.2015]
Źródła wykresu i zdjęcia:
Charles Riley, China stocks free fall into a bear market
Sama093, Shanghai