Ekonomiści w ostatnich latach chętnie podnoszą temat gigantycznego wzrostu gospodarczego w Azji, kryzysu i stagnacji w Europie, braku zmian w Polsce, która rzekomo zatrzymała się w połowie drogi do Zachodu. A może to wszystko to fikcja? A nasz „kryzys” jest tylko „nową normalnością”. Efektem wkroczenia świata cyfrowego, którego na dodatek nie umiemy zmierzyć.
Tuż po Wielkiej Depresji okazało się, że nie ma właściwych miar do objęcia rozmiaru kryzysu oraz wielkości wzrostu gospodarczego. Dlatego Simon Kuznets, późniejszy noblista, zaproponował w 1934 roku, aby bogactwo liczyć w PKB (produkt krajowy brutto, z ang. GDP). Nie od razu przekształciło ono sposób myślenia XX wiecznych ekonomistów. Już po konferencji w Bretton Woods PKB stało się ważnym narzędziem w rękach badaczy. Tak naprawde wszystkie ważne instytucje (takie jak Bank Światowy, OECD, MFW) doszły do wniosku, że to idealny wskaźnik dopiero w 1990. Dziś nie ma analiz, w których brakuje tego podstawowego sposobu mierzenia bogactwa. Rządy, agencje ratingowe, instytucje wypatrują w jakim tempie rośnie czy spada PKB na kwartał. Badacz brytyjski, Angus Maddion, przeliczył nawet dane wstecz, aż do 1830 roku. Tyle tylko, że w XXI wieku PKB staje się kulą u nogi.
W XXI wieku PKB staje się kulą u nogi
Już Kuznets, jego pomysłodawca, ostrzegał przeciw uznawaniu PKB za miarę bogactwa społeczeństw. Wielu protestowało przeciw stawianiu go na piedestale. Nie dlatego, że nie uwzględnia szarej strefy, szczęścia, ochrony środowiska czy zdrowia, jak chcieliby zwolennicy innych wskaźników takich jak HDI. Powód jest inny – PKB psuje i wypacza on mierzenie wartości w gospodarce cyfrowej.
Kiedyś za rozmowę musieliśmy płacić. Obojętnie czy telefoniczną czy komórkową. Gdy dziś zamiast telefonu używam Skype to nie generuje ani złotówki wzrostu PKB w gospodarce. Ale wartość dla mnie ma ona taką samą jak rozmowa telefoniczna. Inny przykład. Zamiast kontaktować się ze znajomymi pisuje do nich na Facebooku natychmiast, niezależnie od miejsca w którym jestem. Kiedyś listy czy nawet smsy kosztowały mnie i zabierały więcej czasu. Trzydzieści lat temu chcąc kupić książkę trzeba było wyjść z domu, dojechać do księgarni (kupić bilet!), wybrać książkę, kupić (u kasjerki!) i wrócić. Dziś wszystko jest online. Wystarczy jedno kliknięcie. Szybciej, taniej, efektywniej. Wspaniale. Dlatego jako społeczeństwa jesteśmy bogatsi. Nie musimy kupować biletu, tracić czas na dojazd, ale i kasjerka nie pracy – może zająć się czymś innym. Cyfryzacja świata prowadzi do głębokich zmian w prowadzeniu biznesu. Rynek dziennikarski skurczył się dramatycznie. Na rynku muzycznym jest zastój, bo jest on dwa, a może trzy razy mniejszy niż dawniej. To samo co z muzyką dzieje filmami. Część jest za darmo, część kosztuje mniej niż dawniej. Jednocześnie w sieci powstaje mnóstwo projektów, które mają za zadanie ułatwiać nam życie. Praca przy nich kosztuje, są one warte olbrzymie pieniądze, gdy często mają kłopoty z uzyskaniem rentowności. Na przykład Skype został kupiony w 2011 przez Microsoft roku za astronomiczną kwotę 8,5 mld dolarów. Bogaci są. Stać ich na to, nawet jeżeli Skype nie przynosi zysków. Wiele jest firm, których wycena jest astronomiczna, podczas gdy mają one kłopot, aby na siebie zarabiać.
Możliwość multiplikowania dóbr, w formie komputerowych zapisów , bitów, przy zerowych kosztach własnych i wysyłania ich po całym świecie, dzięki cyfryzacji, jest rzeczą bez precedensu. Prowadzi do dramatycznego obniżenia cen multiplikowanych produktów. Ekonomia uczy, że gdy niedobór spada, cena również. Gdy niedobór zamienia się w obfitość, zgodnie z prawami ekonomii, cena spada do zera. I w ten sposób wiele usług czy produktów świata cyfrowego jest jak tlen, dostępny dla wszystkich.
Wiele usług czy produktów świata cyfrowego jest jak tlen, dostępny dla wszystkich
To, że są darmowe, lub pół-darmowe, to nie znaczy, że nie mają wartości. Miara PKB po prostu jej nie liczy. Cyfryzacja nie wzbogaca nas według PKB, a czyni biedniejszymi. Tworzy wartość, ale nie w statystykach. Tymczasem jesteśmy bogatsi niż kiedykolwiek wcześniej. Po prostu tego nie dostrzegamy. Skoro nikogo nie dziwi fakt, że jeżeli chcemy się czegoś dowiedzieć to szukamy w Google, a nie jak kiedyś w bibliotece, to czy aby nie powinniśmy zastanowić się czy faktycznie wzrost gospodarczy w ostatnich latach wyhamował? I jak go alternatywnie zmierzyć, tak aby uwzględnić lukę w statystykach PKB, które wybiórczo obejmuje działalność w Sieci.